Home > Grow with Astek! Patryk Molendowski

Grow with Astek! Patryk Molendowski

Jak połączyć architekturę, sprzedaż, zarządzanie zespołem i prowadzenie własnego biznesu? Patryk Molendowski udowadnia, że da się – i to z sukcesem. W wywiadzie opowiada o swojej niezwykle różnorodnej drodze zawodowej: od budowania domów z ojcem i pracy przy luksusowych apartamentowcach, przez doświadczenia w amerykańskim kasynie i sklepie z cygarami, aż po rolę dyrektora w międzynarodowej firmie technologicznej. To rozmowa o szukaniu swojej drogi, odwadze w podejmowaniu decyzji i o tym, jak różnorodne doświadczenia mogą stać się największym atutem. 

Patryk Molendowski – człowiek wielu talentów: architekt, business manager, dyrektor, przedsiębiorca. Czy coś pominęłam? Opowiedz nam o sobie. 

Szczerze mówiąc, nigdy nie liczyłem swoich zainteresowań. Z wykształcenia jestem architektem i rzeczywiście miałem okazję realizować różnorodne projekty. Jednym z ciekawszych doświadczeń była współpraca przy projekcie 47-piętrowego wieżowca w centrum Londynu, który powstaje w całości z kontenerów. Wcześniej projektowałem głównie domy jednorodzinne, a z Tatą wspólnie wybudowaliśmy dla rodziców drewniany, własnymi siłami. Pracowałem też przy projektach magazynów, budynków wielorodzinnych oraz przy hotelu pracowniczym połączonym z magazynem. To doświadczenie szczególnie zapadło mi w pamięć. 

Skąd pomysł na architekturę? 

Od dziecka uwielbiałem budować z klocków LEGO ®, rysować domy i wyobrażać sobie przestrzeń. Do dziś mam łatwość „widzenia” w trzech wymiarach – potrafię szybko połączyć w głowie różne elementy przestrzenne. Ta umiejętność bardzo mi się przydaje także teraz – w pracy często rozumiem, co chcą przekazać konstruktorzy, nawet jeśli nie mówią wprost. Architektura nauczyła mnie nie tylko projektowania, ale też słuchania i łączenia rozbieżnych oczekiwań – co w biznesie jest równie ważne. Bo architekt nie tylko rysuje – on buduje mosty między różnymi wizjami. 

Brzmi znajomo. W końcu w biznesie też często spotyka się dwóch dyrektorów o zupełnie różnych wizjach. 

Dokładnie. W sprzedaży kluczowe jest zrozumienie klienta, elastyczność i dostosowanie się do jego oczekiwań. Na przykład dziś — od tygodnia próbowałem uzyskać feedback od kierownika. Gdy kolejne prośby do działu HR nie przynosiły efektu, poprosiłem o bezpośredni numer. Wiedząc, jak wygląda jego kalendarz, zadzwoniłem w idealnym momencie – między spotkaniami. Odebrał, pochwalił kandydata i natychmiast potwierdziliśmy współpracę. Czy to był łut szczęścia? Nie – to efekt wielu lat doświadczenia i próby patrzenia na sytuację oczami klienta. 

Szybko przeszliśmy do tematów merytorycznych, ale zanim zanurzymy się w nie głębiej, wróćmy jeszcze do Twojej drogi. Gdzie studiowałeś architekturę? 

W Poznaniu. Choć na początku… nie dostałem się na architekturę. Zacząłem studiować elektronikę i telekomunikację. To był najtrudniejszy rok mojego życia – codziennie czułem, że to zupełnie nie moja ścieżka. 

Ale taka lekcja też bywa cenna. Czasem trzeba wiedzieć, czego się nie chce, by lepiej zrozumieć, czego się naprawdę pragnie. 

Zgadzam się. Dlatego już wtedy, równolegle ze studiami, chodziłem na zajęcia z rysunku, by przygotować się do ponownej rekrutacji na architekturę. Podciągałem też wyniki z matematyki i fizyki. 

No dobrze, udało się dostać na architekturę. I co dalej? Zacząłeś pracować już podczas studiów? 

Tak, ale początkowo to nie była praca w zawodzie. Patrząc z dzisiejszej perspektywy, uważam, że warto już od pierwszego roku angażować się w praktyki związane z kierunkiem studiów. W moim przypadku było inaczej – pracowałem od początku, ale głównie dorywczo. Uczyłem matematyki — najpierw jednego czy dwóch uczniów, a potem całe grupy. W pewnym momencie w tygodniu prowadziłem zajęcia dla około 10 uczniów w Poznaniu, a w weekendy jeździłem do Gdańska, gdzie miałem dodatkowych 16 uczniów.  

Brzmi jak bardzo intensywne „życie studenckie”! 

Właściwie trudno nazwać to życiem studenckim. Nigdy nie mieszkałem w akademiku, czego trochę żałuję. Wynajmowałem pokoje, później mieszkania. Poza nauczaniem podejmowałem różne prace – budowlane, gastronomiczne, rozdawanie ulotek, a także… wyjazdy do Stanów w ramach programu „work&travel”. To właśnie te wyjazdy w dużej mierze ukształtowały moją późniejszą karierę. 

Pracowałem tam jako kucharz, kelner, na stacji benzynowej, a także jako technik utrzymania ruchu – zajmowałem się konserwacją budynków, basenów, klimatyzatorów na osiedlach należących do burmistrza miasta. Z tamtego czasu pamiętam dwie historie. 

Pierwsza – instalowaliśmy 12-tonową jednostkę klimatyzacyjną na dachu centrum handlowego. Ze względu na upały w Teksasie, wchodziliśmy do metalowej konstrukcji, gdzie temperatura sięgała 50°C. Aby wytrzymać, polewaliśmy się wodą – a wszystko wokół, łącznie z naszymi włosami i ubraniami, było pokryte wełną szklaną. 

Druga historia – podczas demontażu starej jednostki klimatyzacyjnej natknąłem się na pajęczynę pełną jaj czarnej wdowy. Wystarczyło jedno zerknięcie i… spotkanie oko w oko z jadowitym pająkiem! To była solidna lekcja opanowania. 

I po takich przygodach znalazłeś spokojniejszą pracę? 

Tak. Z kolegą zatrudniliśmy się w Mohegan Sun Casino w Norwich, Connecticut – jednym z największych kasyn na świecie. Nie mogłem być krupierem ze względu na wymagane pozwolenia, ale pracowałem jako specjalista ds. marketingu. Witałem klientów, rozdawałem gadżety i organizowałem eventy – podczas koncertów takich gwiazd jak Justin Timberlake, Beyoncé, Rihanna czy Justin Bieber. 

W kasynie przeprowadziłem też mój pierwszy eksperyment społeczny. Każdy gracz miał swoją kartę członkowską, którą skanowaliśmy, dzięki czemu znaliśmy ich bilans zysków i strat. Pytałem ich, czy według nich są „na plusie” – i większość odpowiadała, że tak… choć dane pokazywały coś zupełnie odwrotnego. 😊 

Ciekawe spostrzeżenie. Zakładam, że straty były duże. To niesamowite, jak działa ludzki mózg i jakie wyobrażenia tworzy o rzeczywistości. 

Oczywiście. Obiekt musiał być rentowny, a całe to kasyno to było jak miasto w mieście: sklepy, siłownia, bank, sklepiki… Próbowaliśmy różnych prac, a jedną z ciekawszych było zatrudnienie się w sklepie z cygarami. I to było szalenie ciekawe doświadczenie – głównie przez typ klienta, z którym mieliśmy tam do czynienia. W ramach „edukacji biznesowej” zacząłem wtedy palić cygara. Miałem 21 lat i chciałem być kompetentny, kiedy przychodził do mnie biznesmen po sześćdziesiątce i pytał o polecenie. Więc zaczęliśmy o cygarach czytać, później je palić, a w końcu… spędzać z klientami czas na rozmowach. 

Dostawaliśmy napiwki za fajną obsługę, częstowaliśmy klientów drinkami z mini barku, a oni odwdzięczali się, przynosząc nam nowe cygara do spróbowania. Życie zaczęło wyglądać całkiem nieźle. Najbardziej jednak cenię te rozmowy – o biznesie, o doświadczeniach, o życiu. Klienci, którzy zamieszkali w kasynie, milionerzy opowiadający o swoich firmach… To było bezcenne doświadczenie sprzedażowo-relacyjne. 

Ale w końcu trzeba było wrócić do Polski? 

Dokładnie. Wróciłem ze Stanów, ale nie byłem jeszcze gotowy na stały powrót. Świetnie żyło mi się za granicą. Skończyłem studia inżynierskie, zacząłem magisterkę i dowiedziałem się, że mogę wyjechać na Erasmusa. Najpierw przypisali mnie do Czech i byłem załamany – ale szybko zacząłem kombinować i ostatecznie udało się zamienić miejsce na Grecję. 

Z Twojej historii wiem, że ten wyjazd miał ogromny wpływ na Twoje życie. Ale jak odnalazłeś się w greckim środowisku? 

Rzeczywiście, Grecja zmieniła moje życie. Rodzice byli zaniepokojeni sytuacją w kraju, więc leciałem pełen obaw. A trafiłem do przepięknego Volos – zatoka, góry, 200 tysięcy mieszkańców. Idealne miasto studenckie. Poznałem tam fantastycznych ludzi z Włoch, Hiszpanii, Francji, Turcji. Byłem zaskoczony, jak wiele mamy wspólnego z turecką kulturą! A w greckim środowisku odnalazłem się tak dobrze, że dziś – razem z moją narzeczoną, Greczynką – planujemy ślub. 

Fantastyczna wiadomość! Gratulacje! Zakładam, że wtedy też zacząłeś myśleć o stabilizacji i budowaniu pozycji zawodowej? 

Dokładnie. Będąc w Grecji, uznałem, że czas wracać na poważnie do Polski. Złożyłem portfolio, wysyłałem je do biur architektonicznych i… cisza. Nic się nie działo. I wtedy pierwszy raz uderzyłem w ścianę. Okazało się, że moje różnorodne doświadczenia – marketing, sprzedaż, opieka, projektowanie, architektura – które uważałem za atut, były przeszkodą. Pracodawcy szukali ludzi, którzy od zawsze podążali jedną, prostą ścieżką. 

Zacząłem szukać inaczej. Trafiłem na konkurs stażowy do firmy Wrigley. Konkurs miał pięć czy sześć etapów: testy matematyczne, prace pisemne, spotkania online, warsztaty z zadaniami grupowymi, testy manualne, egzamin z Excela. Na 2000 kandydatów było 20 miejsc – i udało mi się! 

Dostałem się do działu merchandisingu, gdzie projektowałem ekspozycje. To było idealne połączenie moich pasji: architektury, designu i pracy z klientem. Miałem wspaniałą buddy – Olę – która wdrażała mnie w organizację i pokazywała, jak wygląda profesjonalny świat korporacyjny. 

Czyli ścieżka pięknie się rozwijała! Ale pojawiła się Warszawa i zmiana? 

Tak. Po roku stażu zostałem zatrudniony. Z czasem zmieniła się struktura firmy, nasz zespół stał się wsparciem sprzedaży, ale nadal robiłem to, co lubiłem. Problem pojawił się, gdy firma ogłosiła przeprowadzkę do Warszawy. Dodatkowo moja narzeczona dostała propozycję pracy we Wrocławiu. 

I stanąłeś przed wyborem: praca czy lokalizacja? 

Zgadza się. Warszawa nie pasowała mi ani do rodzinnego Poznania, ani do planów życiowych we Wrocławiu. Dogadałem się więc z firmą: dwa miesiące pracy hybrydowej i koniec współpracy. W międzyczasie znalazłem pracę w małym biurze architektonicznym pod Wrocławiem. 

Było nas pięć osób – licząc szefostwo – ale nauczyłem się tam ogromnie dużo. Szefowa tłumaczyła mi krok po kroku, jak tworzyć projekty, jak uzyskiwać pozwolenia na budowę, na co zwracać uwagę. Jednak małe, rodzinne firmy mają też swoje minusy – szczególnie dla kogoś, kto doświadczył wcześniej pracy w dużej, międzynarodowej organizacji. Dlatego, mimo propozycji przejęcia firmy w zarządzanie, uznałem, że czas na kolejny krok. 

Dwa lata intensywnych szkoleń wystarczyły? 

Dokładnie tak. Dużo się nauczyłem, rozwinąłem się i zamierzałem to wykorzystać. Dlatego poszedłem na rozmowę do EPR Architects — całkiem dużego biura, około 100 architektów, projekty międzynarodowe. Jak się okazało, środowisko było dość specyficzne: ciche, spokojne, poukładane… może nawet trochę nudne. Ale projekty były naprawdę ciekawe — projektowałem m.in. londyński wieżowiec z kontenerów oraz ultraluksusowe mieszkania w centrum Londynu. Średnia powierzchnia jednego lokalu to około 1200 m²! Budynek miał własną siłownię, basen, centrum sportowe, sale konferencyjne, kino, parking… Świetne doświadczenie. 
Minusem był obowiązek pracy z biura — zmieniło się to dopiero po wybuchu pandemii COVID-19. Tyle że wtedy pojawił się inny problem: zamiast 8 godzin, pracowaliśmy po 10–12 godzin dziennie, bez żadnej kontroli.  

Pandemia rzeczywiście pokazała, jak łatwo wpaść w wir pracy i jak szybko można zostać pracoholikiem. Domyślam się, że wtedy zdecydowałeś się coś zmienić? 

Tak. Uznałem, że moje zarobki nie są adekwatne do wkładu pracy i zaczęło mi brakować kontaktu z klientami, emocji i rozwoju własnego. 
Dotarło do mnie też, że w architekturze, jeśli nie prowadzi się własnego biura, ciężko o satysfakcjonujące wynagrodzenie. Zacząłem szukać nowych możliwości — i tak pierwszy raz trafiłem na Asteka. Z pomocą przyszła mi Wiktoria, która pracowała tam jako rekruterka. Zasugerowała, bym spróbował swoich sił jako początkujący Project Manager. Miałem już doświadczenie w prowadzeniu małych projektów, więc spróbowałem. Niestety, ta rekrutacja się nie udała. W międzyczasie założyłem własną działalność i rozwijałem firmę z notesami. Stałem się sprzedawcą, marketingowcem, zaopatrzeniowcem i magazynierem w jednym. Wiedziałem, że to nie jest moja docelowa ścieżka, ale zaangażowanie we własne projekty jest zupełnie inne. 

Czyli prób dołączenia do Asteka było więcej? 

Patryk: Tak, przeszedłem przez 3 lub 4 rekrutacje i za każdym razem byłem odrzucany. Do dziś żartuję z Karola Kota, że mnie nie przyjął. 😉 W końcu jednak zostałem zauważony przez Frederika, który zaprosił mnie na rozmowę do Poznania. Wtedy mieszkałem jeszcze w Szczecinku, u rodziców — COVID sprawił, że potrzebowałem przestrzeni i ogrodu. Plany przeprowadzki do Poznania już miałem, więc propozycja pracy wydawała się idealna. 

Frederik docenił Twoje doświadczenie? 

Tak. Połączył w całość moje doświadczenia: sprzedaż, prowadzenie własnych biznesów, wsparcie sprzedaży, umiejętność słuchania klientów jako architekt. Uznał, że warto dać mi szansę i zatrudnił mnie jako junior business managera. Wkrótce firma została kupiona przez Asteka, a ja przeszedłem przez kolejne stanowiska: business managera, senior business managera, business unit managera, aż po business unit dyrektora — w trzy i pół roku! 

Czyli klasyczny przykład: drzwiami Cię nie chcieli, to wszedłeś oknem! 😊 

Dokładnie tak. 

Przeszedłeś w Astek całą ścieżkę kariery, od juniora do dyrektora. 

Nawet trochę więcej, bo dziś nie mamy już stanowisk juniorskich — startujemy jako business managerzy. Jestem bardzo wdzięczny Frederikowi. 
Po jego odejściu współpracowałem z Tomkiem Ławińskim, którego również bardzo cenię. Od początku świetnie się dogadywaliśmy — obaj cenimy samodzielność i brak mikrozarządzania. 

Brzmi jak przepis na szybki rozwój i sukces. 

Tak, zdecydowanie. Klient rósł, pojawiały się nowe możliwości — awansowałem na kolejne stanowiska. Bardzo podobało mi się, że mieliśmy jasno określone cele (KPI) i premiowy system wynagradzania. 

Wspomniałeś też o trudnych momentach, takich jak masowe zwolnienia… 

Tak, to był trudny czas. Mieliśmy 200 osób, z czego około 150 musieliśmy zwolnić. Razem z Kamilem i Tomkiem intensywnie pracowaliśmy, żeby „uratować” jak najwięcej osób — m.in. poprzez znalezienie im nowych klientów. To był ogromny wysiłek, wiele nadgodzin i stresu. 
Ale dzięki temu powstał bardzo zgrany zespół. Do dziś mamy wyjątkowo niską rotację w zespole. 

Wróćmy jeszcze do tego, dlaczego nie zostałeś w architekturze? 

Z czasem zrozumiałem, że najbardziej lubię część koncepcyjną pracy — rozmowy z klientami, definiowanie założeń — a nie samo tworzenie dokumentacji. 
Po drugie: niezależność. W architekturze musiałem dopasowywać się do cudzych planów, a ja lubię sam planować dzień. 
Po trzecie: zaufanie — nikt nie patrzy mi na ręce, dopóki są wyniki. 
Po czwarte: zarobki — system prowizyjny daje ogromną motywację. 
Po piąte: satysfakcja z budowania zespołów i rozwijania ludzi. 

W międzyczasie zrobiłem też studia menedżerskie z Building Information Management, teraz kończę Psychologię Zarządzania. 
Rozwijam kompetencje publicznego przemawiania — obecnie jestem prezesem klubu Toastmasters. Dzięki temu mam poczucie, że dzieje się masa dobrego i że jestem w miejscu, które daje mi energię i ciągły rozwój.  

Rzeczywiście coraz więcej Cię na arenie astekowej. Widzimy duży wzrost aktywności w Twoich działaniach i chęć nauczenia się więcej, zbudowania marki osobistej. Bardzo to doceniamy.  

Za co jestem wam bardzo wdzięczny, bo ciągle mnie zachęcacie do nowych aktywności, wspieracie, motywujecie, uczycie. Widzę z tego dobrą wartość, bo dzisiaj się klienta nie kupuje tylko kompetencjami, ale też zaufaniem i wizerunkiem i jakością pracy. I teraz np. zaczęli też do nas klienci przychodzić przez to, że mówią, że tutaj gdzieś pana widziałem, słyszałem, rozmawialiśmy i naprawdę zaczęło to działać.  

Bardzo miło nam to słyszeć i cieszymy się, że mamy takich aktywnych zawodników na pokładzie. Wielokrotnie o tym mówiłam – praca z Tobą to przyjemność i dodatkowa motywacja.  

Jeśli miałbym wskazać osoby, którym szczególnie jestem wdzięczny i które bardzo cenię, to na pierwszym miejscu byłby Frédéric Schellenberg – to dzięki niemu jestem dziś na tym stanowisku. Gdyby nie jego decyzja, ta historia mogłaby się potoczyć zupełnie inaczej. 

Ogromnie cenię też Tomka Ławińskiego – za zaufanie, za to, że od początku traktował mnie jak partnera i wspólnie budowaliśmy rynek. Nasza relacja była zawsze oparta na wzajemnym szacunku. Oczywiście, kiedy trzeba było, potrafił być wymagający i konkretny, a nawet się pogniewać – ale zawsze był szczery, sprawiedliwy i prawdziwy w tym, co robił. 

Nie mogę nie wspomnieć o Oli Walory i całym zespole rekrutacyjnym – dziewczyny wykonują fantastyczną pracę. To właśnie one są tą drugą, równie ważną stroną biznesu – potrafią znaleźć świetnych ekspertów i dbają o każdy detal procesu. 

Od pewnego czasu współpracuję również z Sylwią Walichrad i Agatą Maj – i jestem ogromnie wdzięczny za tę współpracę. Sylwia ma wyjątkowe wyczucie i świetną orientację w tym, co dzieje się u naszych konsultantów. Z pełnym zaangażowaniem dba o ich potrzeby i wsparcie na każdym etapie. Jest jedną z najbardziej pracowitych i niezawodnych osób, jakie znam. W duecie z Agatą tworzą świetnie uzupełniający się zespół, który wnosi ogromną wartość do naszej codziennej pracy.  

To bardzo miły moment rozmowy – uwielbiam takie „laurki”, bo mam wrażenie, że często zapominamy o docenianiu innych. Skupiamy się na tym, co można poprawić – bo przecież rozwój – a za mało mówimy o tym, co działa dobrze. A przecież to właśnie uznanie i zauważenie wysiłków często daje największą motywację. 
A skoro już jesteśmy przy trudnościach – powiedz, czego nie lubisz w swojej pracy? Co jest dla Ciebie największym wyzwaniem?
 

Zdecydowanie – papierologia. Dużo dokumentów, umów, formalności – to nie jest coś, co mnie napędza. Staram się to maksymalnie upraszczać i optymalizować: tworzyć szablony, automatyzować procesy, żeby całość zajmowała jak najmniej czasu. Choć wiadomo – nie zawsze się da. 
Z drugiej strony, traktuję to jako dobre ćwiczenie menedżerskie. Mając świadomość, że sam mam zadania, które są dla mnie trudne czy nużące, staram się nie delegować moim współpracownikom zadań, które wykraczają poza ich mocne strony. Ważne jest dla mnie, by każdy mógł robić to, w czym czuje się najlepiej. 

Na koniec zostaje nam już tylko jedno pytanie – co dalej? 

Dobre pytanie – bo im wyżej w strukturze, tym trudniej o kolejny awans. 
W dłuższej perspektywie widzę siebie na stanowisku Department Directora, być może kiedyś w roli następcy Tomka – oczywiście zakładając, że on sam przejdzie do struktur międzynarodowych, czego mu bardzo życzę. 

Na ten moment skupiam się na rozwijaniu kompetencji miękkich – chcę jeszcze lepiej rozumieć, jak efektywnie komunikować się z klientami, jak dostosowywać przekaz do różnych typów osobowości. Pracuję też nad wystąpieniami publicznymi – to nadal obszar z dużym potencjałem do rozwoju, więc przede mną sporo pracy. 

W planach mam również kolejne studia – najpewniej dwa kierunki. 
Pierwszy to negocjacje i mediacje w biznesie, które już od dawna mam na liście. Drugi rozważany kierunek to MBA – to już bardziej długofalowa perspektywa, także z uwagi na koszty, ale zdecydowanie mam to w planach. 

Czyli do architektury nie planujesz wracać? Myślałeś o tym w ogóle? 

Do samej architektury – raczej nie. Ale do branży budowlanej – bardzo chętnie. To obszar, który nadal mnie interesuje, dobrze go znam i rozumiem. Być może w przyszłości wrócę do niego w innej roli – nie jako architekt, ale np. jako właściciel firmy, która oferuje ciekawy produkt albo działa w obszarze deweloperskim. 

W takim razie pozostaje mi życzyć Ci powodzenia! Twoje plany i ambicje spokojnie można by podzielić na kilka osób – ale jeśli ktoś potrafi przekuć je w działanie, to właśnie Ty. 
Trzymam kciuki – rozwijaj się, sięgaj wysoko i nie bój się ryzykować. Jak to mówią: „kto nie ryzykuje, nie pije szampana”! 

Wielkie dzięki! To była naprawdę przyjemna rozmowa – i ciekawa podróż przez różne etapy mojej drogi zawodowej. 

Rozmowę przeprowadziła Agnieszka Smoleńska.

Autorzy:

Patryk Molendowski – Project Delivery Manager

Business Unit Director w Astek, który od lat wspiera Klientów z branży automotive, railway i przemysłowej. Zarządza zespołem ponad 100 specjalistów i 4 managerów, koncentrując się na tworzeniu skutecznych modeli współpracy i długoterminowych partnerstw. Jego doświadczenie w outsourcingu inżynieryjnym pokazuje, że odpowiednie podejście do relacji biznesowych może przesądzić o sukcesie projektu.

Agnieszka Smoleńska – Marketing Manager

Marketing Manager B2B i BDM z siedmioletnim doświadczeniem. Odpowiedzialna za promowanie wizerunku firmy, nawiązywanie relacji z Klientami/Partnerami/potencjalnymi Klientami oraz rozwijanie wspólnej wartości biznesowej. Ekspertka w organizacji wydarzeń (+400 uczestników) dzięki doskonałym umiejętnościom planowania i realizacji. Dyrektorka międzynarodowej konferencji „Enterprise Automation Forum” przez 3 edycje oraz liderka międzynarodowej serii spotkań „AutomateNOW!”. Prywatnie ambitna i zorientowana na cele była zawodniczka sportowa.